W nocy zrywa sie wichura i to nie byle jaka i deszcz jakiego jeszcze tutaj nie widzialem. Pobudka o 5:30. Drogami plyna rzeki. W koncu zjawia sie busik. No to ruszam na podboj Gwatemali. Na trasie postoj na sniadanie. Zapycham sie jajecznica, gulaszem z czerwonej fasoli, pozniej leca pieczone banany (pycha), papaja a wszystko zapijam swierzym sokiem z ananasa i ledwo wtaczam sie z powrotem do mini busa :).
Docieramy do polozonego na Rio Usumacinta malego miasteczka. Jestesmy zbyt wczesnie wiec trzeba poczekac w biruze imigracyjnym na urzednika. Wreszcie zjawia sie dosyc obszernych rozmiarow Meksykanin, ktory jest rownie gruby jak i mily, choc dopiero po 10 minutach mordegi po hiszpansku przeszedl na angielski, ktorym wladal dosyc sprawnie. Wreszcie pieczec zostala wbita i mozna baylo sie przeprawiac na druga strone rzeki do Gwatemali. Polgodzinna przeprawa lodzia motorowa do innego kraju jest dla mnie czyms nowym i ekscytujacym zarazem. Po drugiej stronie zegarki cofamy o 1 godzine wstecz i do Polski mam juz 8 godzin roznicy, a na miejscu znow jestesmy za wczesnie do odprawy. Po prawie godzinnym postoju ruszamy do Gwatemalskiego urzedu imigracyjnego. Znowu trzask pieczeci plus 5 dolarow i mozna powiedziec ze jestem w Gwatemali legalnie.
Droga do Flores jest czesciowo szutrowa. Po przeszlo godzinie jazdy zamienia sie jednak w asfalt.
Flores to wysepka na jeziorze i glowne miejsce wypadowe do Tikal – kolejne pozostalosci po cywilizcji Majow. Szybko zalatwiam nocleg i ruszam cos przekasic. To co zaskoczylo to sposob podawania zup, bo na plaskim talerzu daja ryz I chleb oraz gleboki talerz z owa zupa. Jak sie to powinno jesc jeszcze nie wiem :), ale za pierwszym razem uznalem ze po zjedzeniu zupy I usunieciu glebokiego talerza jeszcze bedzie jakas dokladka do wspomnianego ryzu, tym czasem nic z tego I ryz wcinalem na such. Oczywiscie una cerveza, por favour:). Tym razem miejscowy browar nazywa sie Gallo I smakuje calkiem calkiem wiec sobie uzywam :).