Pieciogodzinna podroz autobusem do Palenque, to przeprawa gorskimi serpentynami. Raz w chmurach raz nad nimi. W pewnej chwili zrywa sie wichura i droge tarasuja oberwane galezie drzew. Odrobina kunsztu kierowcy i pedzimy dalej. Samo Palenque nic w sobie szczegolnego nie ma i gdyby nie bliskosc jednych z najlepiej zachowanych ruin pozostalych po miescie Majow pewnie malo kto by tutaj zagladal.
Ruiny natomiast palce lizac, totez piec spedzonych tam godzin minely zanim sie spostrzeglem. Mimo niesamowitego upalu i zmeczenia mozolnie wdrapywalem sie na kolejne pozostalosci po swiatyniach Majow, a bylo na co z powody ich ilosci oraz wysokosci co niektorych. Calosc polozona w cudownej scenerii selwy, totez odglosy lasu, widok jaszczurki, kolibra czy innych stworzonek o ktorych istnieniu nie mialem pojecia byl jak dobra przyprawa do tego wysmienialego dania.