21 kwiecień, po 154-ech dniach pobytu poza granicami kraju wracam. Jeszcze polska kontrola graniczna i jestem. Po wejściu do budynku dworcowego wita mnie widok kłócących się dwóch rodaków w niewybrednych słowach. Tak mnie witasz Polsko, pomyślałem i z uśmiechem na ustach popędziłem coś zjeść, a w zasadzie nie coś a flaczki co urasta do swego rodzaju rytuału za każdym razem kiedy wracam do ojczyzny. Sygnałem o tym że nie jestem już w Azji był fakt, że o mało potrąciłby mnie motorowerzysta któremu jakby nic wszedłem na jezdnię jak to miałem w zwyczaju. Czas się zacząć przestawiać na nowe stare zwyczaje. Po półtorej godzinie ruszam z Terespola do Warszawy pełen ufności w punktualność PKP ponieważ w stolicy miałem tylko 8 minut na przesiadkę w stronę Katowic. Gdybym zaś na nią nie zdążył następne połączenie było nad ranem. Otuchę w moje serce wlała pani z kasy mówiąc da pan radę. No ja to bym radę może i dał, ale Polskie Koleje nie dały. Po dwóch godzinach jazdy pociąg staje niedaleko Łukowa w szczerym polu. Na początku nikt nie zdaje sobie sprawy co jest grane, lecz nagle z głośników o których nie miałem dotychczas pojęcia że są w polskich pociągach popłynęły słowa kierownika pociągu że zepsuła się lokomotywa, ale naprawy już trwają. Tym razem polska myśl techniczna nie podołała i było konieczne schorowanie na najbliższą stację gdzie felerną maszynę wymieniono. Cała akcja trwała około dwóch godzin, a w tym czasie pociąg na Katowice dawno pojechał.