Budzę się już na Białorusi a w czteroosobowym przedziale jedzie już tylko jakaś starsza pani, która wysiada w Mińsku. Do Brześcia, nie wiem jak w pozostałych wagonach ale w moim jadę tylko ja. Po drodze oglądam jak za oknem pada śnieg. Po raz ostatni przesuwam zegarek o pół godziny które byłem stratny. W Brześciu chłodno i wietrznie. Pociąg do Terespola do Polski za cztery godziny. W oczekiwaniu na pociąg idę coś zjeść. Przy okazji wstępuję do dość interesująco wyglądającej cerkwi z której wywala mnie jakaś babka za robienie zdjęć. Spaceruję po mieście. Jest 15:00 po południu ale wódka już się leje. Wracam na dworzec i nieświadom tego, że białoruska kontrola graniczna odbywa się właśnie tutaj, pociągu zaczynam szukać dopiero na dwadzieścia minut przed odjazdem. Tym sposobem trafiam do celników. Zaczyna mi się spieszyć. Szybko wyciągam paszport który podaję celnikowi, a tu nagle pada pytanie na które w ogóle nie byłem przygotowany „gdie wiza?”. Deja vu czy co? Dyskretnie patrząc na zegarek zaczynam coś bełkotać o tranzycie itd. Na co celnik odpowiada że owszem jest taka możliwość ale jak się leci samolotem. No to super nie dość że czas umyka to jeszcze trafiłem na gościa chyba dość dobrze zorientowanego w temacie. Widać musiał mieć już praktykę :). Całe szczęście rozmowa schodzi na temat mojej podróży a po chwili w paszporcie pojawiła się pieczątka, która otworzyła mi drogę do Polski. Jeszcze jeden z celników próbuje mnie naciągnąć na jakieś drobne ale się nie daję.