Wietnam na dzień dobry zaskakuje mnie nadwyraz pozytywnie, gdyż spodziewałem się zobaczyć cos o wiele gorszego, ot wpływ stereotypów. Do Sajgonu docieram o ciemku, autobus podjeżdża jednak pod biuro firmy które znajduje się na głównej turystycznej ulicy, tak wiec polowa roboty z głowy, trzeba tylko było znaleźć jeden z wybranych wcześniej z przewodnika hostelików. No i tutaj zaczęły się jaja, bo cos opornie mi to szło a do tego zaczęli się przyklejać „pomocni” miejscowi którzy proponowali swoje usługi. Próbując grzecznie odmawiac staram się odnalesc swoje miejsce przeznaczenia. Ostatecznie zostaje obluzgany przez jedna z atakujących mnie kobiet podobnym tonem jak mieli to w zwyczaju w Tajlandii i skojarzenia z tym krajem nasunęły mi się automatycznie. W końcu odnajduję szukane miejsce i po sprawdzeniu jeszcze paru rzeczy ruszam cos zjesc. Trafiam do jednej z wielu prosperujących tutaj prostych restauracyjek, gdzie zamawiam mój ulubiony smazony ryz z miesem. Zamówienie okazuje się strzalem w dziesiątkę tak pod względem smakowitości jak i jego ilości na talerzu. Ponadto zamawiam jeszcze miejscowy browar o nazwie „Sajgon” a ze na miejscu puszczano akurat akurat TV mecz to się troszkę zasiedzialem, co chyba nie spodobalo się szefowi, który najpierw nerwowo spoglądał, że siedze tylko przy piwie a na koniec udał się na zaplecze gdzie odłączył antenę. Niezły myk z tą anteną bo nie wyłączając TV pozbył się niewygodnego klienta, który tego wieczoru nie miał już sil do walki.
Sajgon zwiedzam sobie na piechotę. Zaczynam od bazaru, gdzie chciałem po prostu pooglądać, ale natarczywość sprzedających szybko mnie zniechęca do dłuższego pobytu tutaj. Wszystko fajnie ale jak sprzedawcy zaczynają cie rozszarpywać i to dosłownie to już gruba przesada a niestety jest to często regułą która prowadzi do czestych spięć. Kolejny punkt to były Pałac Prezydencki który sam w sobie jest dość „klocowatą budowlą”, która jednak pozwala odczuć ducha dawnych lat i tego co się tutaj działo. Szczególnie ciekawe okazują się podziemia. Jako że jest dzis Wielki Piątek to postanawiam wbić na drogę krzyzową odprawianą w tutejszej katedrze. Trochę problemów było ku mojemu zaskoczeniu z wejściem do kościoła, gdyż miejscowi ze względu na odprawiana ceremonię nie wpuszczali do środka turystów i trzeba było wyjaśnić że tez się jest Katolikiem. Droga Krzyzowa wygladała tak jak u nas i była odprawiana w miejscowym języku toteż poza „amen” nie rozumiałem nic. Będąc w Sajgonie nie sposób nie wstąpić do Muzeum Wojny amerykańsko-wietnamskiej, które wywiera na mnie kolosalne wrazenie. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem tak dosadnie przedstawionej szarej, brutalnej prawdy o wojnie o której mamy pojęcie że wygląda jak na filmach bądź tak jak nam ją pokaża w wiadomościach. Wniosek: każda wojna jest zła. Resztę dnia włucze się po mieście narażając się na zaczepki ze strony rikszarzy i wszelkiej masci sprzedawców, ale po zahartowaniu się w Indiach nie jest mnie w stanie ruszyć nic. Wieczorem siadam na balkonie i obserwuję uliczne życie. Jak się okazało była to ostatnia taka gorąca noc na moim szlaku, gdyż na Północy Wietnamu było już zimniej o wiele zimniej. Myślę że za tymi gorącymi nocami, których tyle dane mi było przeżyć będę tęsknił najbardziej. To jest klimat, tego opisać się nie da. Z czasem na balkonie pojawiaja się Niemiec i Japończyk z którymi długo dyskutuję na różne tematy. Niestety czas umyka i trzeba isc spac, zreszta każdy z nas ma plany na jutro.
No to ruszam na północ. Zal strasznie ze w zasadzie to przejadę ten kraj widzac go tylko z okien autobusów, ale z drugiej strony i tak zawsze cos się zobaczy. Aby przejechać Wietnam potrzebne są dwa dni i trzy przesiadki. Trasa ta przypada akurat na Wielką Sobote i Niedzielę Wielkanocną. Co jak co ale Święta Wielkanocne nie wywołują już w człowieku takich emocji jak Boże Narodzenie. To co udaje mi się uszczknąc z tych swiat to jedna trzecia mszy niedzielnej miedzy przesiadkami w jednym z miast. Musze przyznać ze dość śmiesznie brzmi pismo święte czytane praktycznie po chińsku bo z tego co się dowiedziałem jezyk wietnamski jest do niego bardzo podobny. Aha przy pierwszej przesiadce trochę się stresuję bo autobus którym jadę ma dość konkretne spóźnienie tak ze nastepny powinien już odjeżdżać. Całe szczęscie wszystko było jednak w miare skoordynowane i nastepny autobus pelen turystów czekał tylko na mnie. Trasa mojego przejazdu to: Sajgon – Nha Trang – Hoi An – Hue – Hanoi a koszt to 17 $. W Hue mam okazję zobaczyć jakiś pogrzeb, który na początku wziąłem za rezurekcyjną procesję, gdyż rzecz się działa w Niedzielę Wielkanocną. Na szczescie potem wyprowadzono mnie z błędu.