Zapomnialem napisac wczeniej ze w Laosie jadac w Luang Prabang do Don Det wymagana byla przesiadka w Vientianie, przy czym pierwszy etap podrozy wspominam dosc srednio, gdyz jadacy w autobusie Laotanczycy nie za dobrze znosili ta podroz totez woreczki byly rozdawane na bierzaco dla wiadomych celow. Bywalo jednak ze jeden czy drugi delikwent nie zdazyl urzyc woreczka a wtedy taki delikwent oproznial zawartosc swego zoladka bezposrednio za okno, nie byloby problemu gdyby wszystkie okna byly zamkniete. Ze wzgledu jednak na gorac okna pootwierane i tak od czasu do czasu to co jednym oknem wylecialo czesciowo nastepnym wlatywalo spowrotem, tak ze trzeba bylo byc dosc czujnym i w odpowiedniej chwili chowac sie za siedzenie :).
Do Laosu o czym nie wspominalem wjechalem na pace pikapa, wyjechalem zas wprawdzie luksusowym minibudem z klimatyzacja ale za to przez przejscie jakiego jeszcze nie widzialem.
Liczac na jakis lokalny transport z granicy, wykupuje tylko bilet na prywatny busik tylko do niej. Niestety to co zastaje na tym nieoficjalnym przejsciu powala z nog i nie ma jak tylko skapitulowac i wykupic bilet na dalsza podroz co czynie po ciezkich targach. Granica, czyli odcinek miedzy posterunkami laotańskimi a kambodżańskimi (czyt. Drewniane budki w lesie) oraz ostatni odcinek drogi na nia od strony laotańskiej to zwykle muldy przez las, przy których lesne drogi w Polsce to autostrady. Po stronie kambodżańskiej widac ze cos się dzieje ale na razie jest droda zwirowa, dobre i to przynajmniej tak nie trzesie. Takiej granicy to na prawde jeszcze nie widziałem. Nie ma jednak co marudzic, gdyz funkcja tego nieoficjalnego dla turystow zagranicznych przejscia (w praktyce można tutaj otrzymac nawet wize) jest nieoceniona bo gdyby nie ono to aby wjechac do Kambodży trzebaby najpierw wyjechac z Laosu do Wietnamu bądź Tajlandii by nastepnie stamtąd dostac się do Kambodży.
Podroz do Phnom Phen troszka się przeciąga raz ze cos się dzieje z kolami Kolami kierowca z pomagierem musza dwa razy przy nich majstrowac, a dwa ze wynikna jakis walek ze względu na to ze czesc osob jechala do Siem Reap, a gdzie wysiadla w miescie z którego nastepnego dnia mieli mieć przesiadke jak ich wczesniej poinformowano, okazalo się, ze firma przewozowa nigdy nie miala stad kursow do Siem Reap i tym samym cala grupka niezle zreszta wkurzona musiała się z powrotem zapakowac do busa i z wszystkimi jechac do stolicy. Ciekaw jestem jak się historia zakończyła tzn. czy na tych biletach dojechali do Siem Reap. Ostatecznie do stolicy Kambidzy docieram o 22:00 zamiast zamiast 20:00 jak mialo być. Na miejscu rzucaja się oczywiście w kierunku busa rikszarze i hotelarze, szybko jednak orientuje się gdzie jestem i okazuje się ze najpopularniejsza turystyczna ulica w miescie jest tuz tuz. Po krotkim krazeniu zalapuje pokuj za 2$.
Nastepnego dnia najpierw pedze wymienic pieniadze na lokalna walute, chociaż rzadnych problemow by nie było gdybym się tutaj posługiwał dolarami, które sa w zasadzie tutaj ważniejsze niż lokalny pieniadz a i ceny w sklepach sa podawane w USD. Nastepnie udaje się do Ambasady Chin gdzie skladam papiery oraz paszport w celu wyrobienia wizy. Liczyłem troszke ze czas oczekiwania na nia będzie tutaj troche krótszy niż w Bangkoku. Niestety nic z tych rzeczy 4 dni to 4 dni a jak chce się szybciej to trzeba placic. Ze względu na bliskość Ambasady Wietnamskiej w stosunku do chińskiej postanawiam się tam udac aby wypytac czy aby nie maja jakichs specjalnych wymagan itd., gdyz czekalo mnie tutaj również wyrabianie wlasnie wizy wietnamskiej. Przybywam pytam a tu nic, okazuje się ze urzędnicy nie za bardzo kumaja angielskiego i natarczywie pokazywali mi na sterte aplikacji z której mialej jedna wziasc i wypełnić bez zbędnego gadania. No niezle jaja kogo oni na ta placowke wyslali. Troche zrezygnowany opuszczam ambasade zostawiając sobie ten rarytas na pozniej. Po załatwieniu formalności opuszczam Phom Phen i udaje się do Siem Reap.