No to siedze w Singapurze. Przelot spokojne, ale ze byl to moj pierwszy raz to bez emocji sie nie obylo. Widoczki z samolotu super. Morze i od czasu do czasu jaka bezludna wysepka. Zachod slonca z tej perspektywy to tez nie lada widowisko. Super bylo zobaczyc Sumatre z lotu ptaka ktora pierwotnie nawet byla w planach ale niestety nie dam rady, szczegolnie szkoda mi ze jestem tak blisko rownika, zdaloby sie na wyciagniecie reki a musze odpuscic. Jak to mawiaja co sie odwlecze to nie uciecze :). Na miejscu wita mnie deszcz. Strasznie tu parno, kazdy wysilek wywoluje siodme poty no i ciezko wysuszyc pranie, przynajmniej jest wymowka zeby nie prac :).
Singapur to miasto wiezowcow. Wogole ma sie wrazenie ze cala wyspe pokryto asfaltem i betonem, ale sposob w jaki to uczyniono to prawdziwy majstersztyk, jednak czy w miejscu takim bym chcial nieszkac to nie wiem. W kazdym razie po przeszlo 2 miesiacach w Indiach mozna dostac tutaj malego szoku zero smieci oraz szeroko pojetego chamstwa. Zreszta za kazde drobne wykroczenie mozna dostac kolosalny mandat. Dzisiaj na przyklad widzialem tabliczke w toalecie aby nie palic, a w tazie zlamania zakazu grozi mandat w wysokosci 750 Usd. Calkiem tu niezle i ludzie dosc pomocni, dzieki czemu pierwszej nocy nie spedziem na ulicy a na dachu :). Niestety jest strasznie drogo, a ponadto na sluzsza mete nie ma tu wiele do zobaczenia tak wiec jutro spadam. Aha pierwsza proba jedzenia paleczkami zakonczyla sie kleska :)