Z Munnar jade do Kumily (4h 63 Rp) w poblizu ktorego znajduje sie jeden z parkow narodowych. Autobus wydawalo mi sie mial byc bezposredni tymczasem na trasie sie dowiaduje ze musze sie przesiasc. Sposob w jaki zmienilem autobus najlepiej chba opisze termin zaporzyczony z jezyka hokejowego a mianowicie byla to zmiana lotna. Poprostu w pewnym momencie autobus sie zatrzymal konduktor kazal mi wyskakiwac I za chwile siedzialem juz w innym autobusie. Wszystko tak szybko sie dzialo, ze gdy w koncu ulokowalem sie w drugim pojezdzie ku mojej rozpaczy zorientowalem sie ze wprawdzie ja jade do Kumily, ale moj statyw nie za bardzo bo zostal w poprzednim busie. Totalna zalamka. Nie bylo jednak co plakac I trzeba bylo cos wymyslec. Ruszam wiec do konduktora wyjesnic co jest granei czy istnieja jakas mozliwosc odzyskana sprzetu, chociaz szczeze mowiac watpilem w to. Tym czasem konduktor wyciagnal jakis magiczny notesik z numeram itelefonow, za chwile ktos z pasazerow uzyczyl mu aparatu I pare sekund pozniej oznajmiono mi ze nie mam sie co martwic bo statyw dotrze do Kumily nastepnym autobusem I to jeszcze tego samego dnia. Szczerze mowiac bylem w szoku I troche nie dowierzalem. Tymczasem po 45 min oczekiwania na dworcu podjechal jakis autobus a w nim moj statyw. Jestem zachwycony Kerala I jej mieszkancami I nie chodzi tylko o pasazerow owego autobusu.
Nastepnego dnia ruszam do miejscowej informacji zeby zapytac podobnie jak w Munnar o jakie s trekkingi po parku czy cos w tym stylu. Dostaje w sumie dosc dluga liste mozliwosci obok ktorych widnialy ceny, ktore do niskich nie nalezaly, no ale na to bylem przygotowany. Postanawiam sprawe przemyslec, zabieram wic oferte I ide cos zjesc. Jak to mam ostatnio w zwyczaju odnajduje jakas uliczna jadlodajnie gdzie jedza rownie z miejscowi. Zamawiam sniadanie, a spozywajac je przegladam oferte. W miedzyczasie nawiazuje sie rozmowa z miejscowym taksiarzem I gdy juz mamy sie zegnac jegomosc twierdzi, ze w sumie zna jednego miescowego przewodnika, ktory morze zorganizowac dla mnie dniowy trekking po dzungli za mniejsza kwote glownie dlatego ze wejdziemy tam nielegalnie nie placac tym samym za wejscie, a do tego jedynym uczestnikiem bede ja, a nie zesza przypadkowych turystow jak milo by to miejsce przy trekkingu organizowanym przez wladze parku. Od slowka do slowka I za chwile bylem juz umowiony z przewodnikiem na nastepny dzien na 6:30.
Apropo jedzenia to widzialem wczesniej prosby o opisanie tego co spozywam, niestety nie ma jednak zbyt wiele czasu aby to zrobic za co przepraszam, z drugiej strony trudno jednak opisywac cos co je sie pierwszy raz w zyciu. Napisze jenak tera z cos o sposobie jedzenia tzn. Bardzo duzo zeczy je sie tutaj rekoma bez uzycia lyzek, nozy, widelcow I innych zbednych klamorow:) a juz szczegolnie na poludniu. Wydawaloby sie nic prostrzego, tymczasem nie ma latwo szczegolnie gdy trzeba powalczyc z ryzem :), ale robie postepy I nie wyglada to juz chyba najgorzeje, ale na poczatu obciaprane bylo wszystko hehe. Inna ciekawoska to spodek pod filizanka z herbata nie jest bezurzyteczny jak jest to w Europie, tutaj herbate jezeli chce sie aby szybciej wychlodla przelewa sie pare razy z filizanki na spodek I na odwrot I nieraz pije sie ze spodka a nie z filizanki.
W wyniku takiego a nie innego obrotu sprawy postanawiam zaliczyc jeszcze dwugodzinny rejs po jeziorze ktrore znajduje sie na terenie parku, ktory slynie o czym jeszcze nie wspomnialem glownie z obecnosci sloni I tygrysow. Rejs w sumie byl fajna przygoda. Mozna zobaczyc wiel ptakow w tym kormorany, trafilismy rowniez zolwia oraz pasace sie nad brzegiem jeziora jelenie. Niestety glowne atrakcje parku czyli slonie nie byly laskaw e wylonic sie z lasu.
Nastepnego dnia przewodni zjawia sie oczywiscie spozniony na co bylem jednak przygotowany. Szybki zakup bananow, chleba , dzemu, wody I mozemy ruszac. Podsumowujac to wluczega po dzungli byla dosc ciekawym przezyciem, a przewodnik uzbrojony w maczete rowniez okazal sie super gosciem posiadajacym nie mala wiedze tak wiec paru zeczy sie dowiedzialem. Miejscami trzeba bylo sie zeczywscie troszke poprzedzierac I trzeba przyznac, ze walka o kazdy metr do przodu conieco wysilku wymaga na tym gorzystym terenie. A co widzialem? No coz slonia niestety nie. Niemniej slady stop odcisnietych przez nie widzialem, ich kupska rowniez :), poza tym trafiamy na jakies ich cmentarzysko gdzie walaja sie ich kosci (szczegolenie czaszka ze wzgledy na swa wielkosc robin a mnie wrazenie), tak wiec zaliczam sobie jakbym widzial to zwieze w ?:). Trafiamy jeszcze jakiegos bizona oraz sarne tyle ze bardziej slyszymy te zwierzeta niz widzimy gdyz pomimo tego iz sa one calkiem blisko to roslinnosc wszystko zaslania. Napotykamy tez jakas jaszcurke dosc pokaznych rozmiarow bo miala chyba z 70 cm I dosc zwawo przed nami pomykala. W konarach drzew buszowaly natomiast niezliczone ilosci ptactwa no I oczywiscie malpy z tym ze byly to tym razem langury ktore prowadza nadrzewny tryb zycia, niemniej makaki, ktorych raczej sympatia nie darze tez sie pojawily. Z roslinnosci zas poza drzewami niewidzianych dotychczas przeze mnie rozmiarow oraz rodzajow (niektore mialy kolce o czym dowiedzialem sie oczywiscie dopiero po oparciu o nie aaauu), przewodnik odnajduje dziki imbir, dzikie chily ktore jest o wiele pikantnijesze od uprawianego, pieprz oraz kawe lecz nie dla ludzi chociaz ta rowniez widze pozniej w wiosce. Na koniec trafiamy drzewo cynamonowe. Tak wiec wyprawa do dzungli byla calkiem udana tylko szkoda tych sloni.