Coś niewyraźnie czuję się wczorajszego wieczoru toteż decyduje się wziąć 1 tabletkę Diuramidu, który pomaga przy chorobach wysokościowych. Skutkiem tego zgodnie z oczekiwaniami całą noc latam do kibla lać. Średnio wyspany ale bez bólu głowy atakuję Gorak Shep. Ruszam o 7 rano. Śnieg chrupie pod nogami. Mróz dopóki się nie rozgrzewam doskwiera dość poważnie. Spotykam poznanych Czechów, którzy przy każdej okazji z rozbrajającym uśmiechem kiedy się widzimy przypominają mi iż na tych wysokościach należy bardzo dużo pić :), oczywiście wody hehe. Widać nadajemy na podobnych falach i to samo nam doskwiera. Trasę charakteryzuje jedno dość konkretne podejście, które sprawia mi dość sporo trudności. Po 3 godzinach docieram do Gorak na 5140m. W międzyczasie poranne chmury, które gęsto pokrywały niebo zostały ostro przewiane. Dwie godziny przerwy i postanawiam wejść na okoliczny punkt widokowy na Everest, czyli na wierzchołek Kala Pathar. Całe podejście to jedna wielka masakra. Serducho wali jak oszalałe. Stopień trudności jest ponadto podniesiony przez zalegający śnieg po którym co raz się osuwam. Ostatni odcinek to przerwa co parę kroków. Resztką sił dopadam szczytu. 5550m n.p.m. moje. Panorama pierwsza klasa. Pumori, Nuptse, Everest, Ama Dablam, wszystko jak na dłoni. Pstrykam i pstrykam a znienacka zrywa się niesamowicie zimny wiatr. Nie można wręcz wytrzymać. Nic nie pozostaje jak uciekać na dół. Kompletnie wykończony melduję się w moim hosteliku, który najpierw musiałem odszukać bo w międzyczasie okolicę zaległa gęsta mgła. Padam na łózko w okropnie zimnym pokoju i przez następne pół godziny nie jestem w stanie nic zrobić. Jutro atakuję Everest Base Camp i jak najszybciej zawijam się w doliny gdzie nie ma śniegu.