Rano budzi mnie swiecace przez okno slonce i ostry bol glowy. Wyglada na to, ze dopadla mnie choroba wysokosciowa. O tyle jest to dziwne, ze jestem na wysokosci 3900, a zaliczone mam juz 4200 w Dole. Troche sie lamie bo szkoda pogody, ale bol jet na tyle silny, ze sprawa postoju zostaje przesadzona. Troche poleguje w lozku, a nastepnie wale pozwiedzac okolice. Wieczorem drapie sie na okoliczna gorke a przede mna rozposciera sie wspanialy widok na Lhotse. Szczena mi opada. Po jakims czasie dolacza do mnie nepalski przewodnik, ktory tak jak ja wloczyl sie po okolicy. Troche gawedzimy a gdy dowiaduje sie ze jestem Polakiem od razu z jego ust pada nazwisko Kukuczka. Sporo juz czasu minelo od wydarzen jakie mialy miejsce na Lhotse, ale jak widac pamiec o naszym rodaku wciaz jest tutaj zywa. Trzeba przyznac, ze szczegolne to uczucie patrzec na ta gore z polskiej perspektywy. Jutro kontynuje marsz w gore. Zobaczymy jak to tam wyglada , ale szalu sie nie spodziewam. Troche z miejscowymi na temat pogody pogadalem i nie wyglada to tak optymistycznie jak z ust niektorych turystow. wszyskie opcje mozliwe.