Wreszcie troche dluzej sobie pospalem bo do 9:20. Widac to wstawanie o 6:40 daje mi w kosc. Wiem , wiem do roboty tez trzeba wstawac :). Skutkiem leniuchowania bylo dluzsze czekanie na sniadanko, bo szefowa gdzies wybyla zostawiajac chate na pastwe losu. Jak juz w koncu wrzucilem cos na ruszt to ruszylem sie zwiedzic okolice w mysl sztuki aklimatyzacji i tak zaliczam wysokosc 3840 by z powrotem wrocic do Namche. Koleczko jakie sobie serwuje przez wiec Khumjung a pozniej Khundewidokowo palce lizac. Pierwszy raz widze Everest , choc z wierzcholkiem w chmurach.Wspomniane wyzej wsie to kwintesencja ciszy i spokoju. Mozna by sie tu uduchowic. Co ciekawe wszystkie domy w tych wsiach dachy maja pomalowane na zielono, cos w stylu slaskich familokow i czerwonych okien :). Poki co wysokosc nie daje sie mi jakos szczegolnie we znaki czego troche sie obawialem. Profilaktycznia od dwoch dni biore jednak po jednej tabletce aspiryny. Zaczyna byc troszke zimno, ale w dzien slonce ostro pali tak ze trzeba sie smarowac kremem. Ciezko mi cos przyzwyczaic sie do okularow przeciwslonecznych ale opcji nie ma, oczy same sie o to dopominaja bo nonstop lzawia. Jutro ponownie w droge. Kierunek Gokyo.