Bol glowy na szczescie minal, wiec szybkie sniadanie na ktore serwuje sobie zaskakujaco dobry tybetanski chleb (na slodko) i moge ruszac w trase. Do tego wreszcie z rana na blekitnym niebie zaswiecilo slonce dajac na caly dzien pozytywnego kopa. Drugiego kopa o malo co dostalbym od szarzujacej na mnie krowy. Tak sie sklada ze tutejsze waskie sciezki to tez poniekad pastwiska. Tutejsze krowy ostro zreszta drapia sie na gorki, ot krowy wysokogorskie. Dzis trasa to w porownaniu do pozostalych dni calkiem przyjemna. Na plus dla mnie fakt, iz ani razu nie zgubilem drogi :).