Na pocztku dziekuje za pamiec i zyczenia.
Dzien Wigilii Bozego Narodzenia spedzam na szwedanieu sie po miescie, czyli jak zazwyczaj podczas mojej podrozy:). Wieczor sie jednak zblizal wielkimi krokami, a w glowie zaczely sie paletac mysli zwiazane z Polska, domem i tym wszystkim co sie tam teraz dzieje tzn. calym rytualem wieczerzy wigilijnej. Na kolacje (czytaj wigilie:) zamowilem sobie ryz, ale za bardzo nie trafilem z restauracja (troche to za duzo powiedziane) i zamowieniem bo posilek do smacznych raczej nie nalezy a z kazda lyzka staje sie bardziej katorga niz przyjemnoscia hehe. Postanawiam odbic sobie to deserem, ktory zamawiam w nieco wykwintniejszym miejscu, ale znow dostaje cos zupelnie innego niz sie spodziewalem, ale w sumie dobrego wiec nie ma co narzekac, jednak dobrego dnia jezeli chodzi o wybieranie z menu to nie mialem. Po wyjsciu z restauracji przysiadam na ulicy przy jednym ze stoisk z herbata jakich to od groma i zamawiam szklaneczke. Siedze tak obserwujac uliczne zycie, jednoczesnie rozmyslajac, gdy nagle przypomnialem sobie ze jak swieta to i prezety przecierz powinny byc. Wprawdzie ja na takowe nie mam co liczyc, ale zawsze moge komus cos dac ja. A tych ktorych bym mogl obdarowac jest wokol mnie mnustwo. Ruszam wiec do sklepu gdzie troche kupuje slodyczy i ruszam na poszukiwanie jakichs bezdomnych dzieciakow. Odczucia jakie towarzyszyly mi w tej wedrowce sa nie do opisania i nie mam zamiaru zreszta tego robic, gdyz jest to osobista moja spawa, ale
widzac ta cala otaczajaca biede, ludzi wyciagajacych rece o pomoc i wszystko to w ten szczegolny wieczor Bozego Narodzenia to nie trudno o wzruszenie, tym bardziej gdy sie jest setki kilometrow od domu w kraju gdzie o swiateczny nastroj raczej ciezko. Niesamowita historia spotyka mnie gdy w pewnym momencie na widok rozdawanych cukierkow zbieglo sie chyba z 20 dzieci, ktore o malo mnie nie stratowaly tak ze musialem sie stamtad ulotnic. Gdy jednak wqracalem ta sama droga jeden ze starszych chlopakow zauwazyl mnie i podszedl zapytac mnie kim jestem. W tym samym momencie zjawila sie oczywiscie reszta brygady, ktora bardziej byla zajeta sprawdzaniem moich kieszeni w poszukiwaniu jeszcze jakichs slodyczy niz rozmowa. W kazdym badz razie na koniec padaja slowa You`re friend (jestes przyjacielem). Slowa ktore slysze kazdego dnia na ulicy od chwili wyjscia z hotelu od wszelkiego rodzaju sprzedawcow po riksiarzy i tym podobnych, lecz tym razem byly one prawdziwe i szczere, bylo to cos wielkiego.
W nocy ruszam na pasterke. Msza miala rozpoczac sie o 21, ale rozpoczyna sie z dwudziestominutowym opuznieniem :) i odbywa sie pod wielkim namiotem bo kosciol byl za maly. Jestem w sumie zaskoczony liczebnoscia zgromadzonych wiernych, bo jest ich cos okolo 500. Msza rozpoczyna sie od wniesienia na swego rodzaju lektyce figorki dzieciatka Jezus i umieszczenia jej w zlobku. Ceremonia jest odprawiana przez 3 ksiezy w jezyku angielskim. Koledy i piesni byly inne niz w Polsce, ale Cicha Noc po angielsku odspiewana zostala. Msza konczy sie calowaniem przez kazdego stop figorki malego Jezusa, jak to u nas czyni sie w Wielkanoc.
Po wyjsciu z kosciola a w zasadzie z namiotu tradycyjnie ludzie zycza sobie wesolych swiat co nie omija mnie rowniez. Poza tym przygotowany byl maly poczestunek. Z ciekawostek to musze napisac iz nie odprawia sie tutaj mszy w srugie swieto tylko jest urzadzany piknik :). Fajna sprawa bylo tez zobaczenie miejscowej ludnosci w tradycyjnych strojach, ale nie takich byle jakich jak na codzien, ale tych najleprzych, odswietnych. Z pasterki wracam cos o 1 w nocy przemykajac miedzy spiacymi na chodnikach bezdomnymi.
Odnosnie wystroju kosciola to choinki niestety nie bylo :), ale wszelkiego rodzaju ozdoby tu i owdzie wisialy nie wylaczajac kolorowych lampek (ilosc ich byla dosc spora i wymagalo to dodatkowego zasialnia z agregatu:). Troche to tutaj dziwnie i niesamowicie wygladalo, ale jaka radosc spawialo mi kazde mrogniecie takiej lampki, az dziw jakie drobnostki potrafia cieszyc.
Pierwszego dnia swiat udaje sie skolei do swiatyni protestanckiej, gdzie toche sobie posiedzialem.
W drugi dzien swiat w Kosciele Katolickim mial byc wyzej wspomniany festyn, ale po przybyciu na miejsce dowiaduje sie ze ktos z miejscowej katolickiej spolecznisci zmarl i wszystko odwolano. Tym sposobem znow wyladowalem w Kosciele Protestanckim, gdzie akurat rozdawano prezety, no i tak doczekalem sie rowniez swojego, gdyz zostalem zaproszony do do wylosowania numerka po czym Swiety Mikolaj wtreczyl mi moje wylosowane autko::)). Prezenty z tego co zauwazylem dostawali wszyscy od dzieci po starszych a do trafienia bylo wyzej wymienione autko, plastikowy bebenek zabawka i jeszcze nie tak dawno popularna rowniez w Polsce sprezyna. Smiesznie troche wygladali starsi ludzie z tymi upominkami, ale przecierz chodzilo tutaj o dobra zabawe i poczucie swego rodzaju wspolnoty.
Tak mijaja mi Swieta Bozego Narodzenia anno domini 2006. Swieta ktore po raz pierwszy spedzilem nie z rodzina, a nawet nie w Polsce. Swieta ktore zapamietam z pewnoscia na dlugo.