Na dworzec autousowy dostaję się taksówką z centrum Esfahan (10000 IRS po ciężkich tagach jak zwykle). Tam kupuję studencki :) bilet do Yazd za 23000 IRS i po 4,5 godzinach podróży w czasie której były 2 kontrole policyjne docieram do Yazd. W miarę szybko orientuję sie w sytuacji i po chwili jade na centralny plac tego miasta, gdzie znajduje się tani hostel dla backpackersów. Niestety po przybyciu okazuje się że nie ma już miejsc. Na szczęście właściciel hostelu jest na tyle uprzejmy że podaje mi namiary na inny, podobno również tani hostelik. Po przybyciu okazuje się że tani to jest ale dorm, bo za pokój to juz sobie życzą 12$. Jednak dorm okazuje sie na tyle przyjemny że zostaję. Chwile po zalogowaniu się spotykam innego Polaka, pierwszego lecz z pewnością nie ostatniego na mej trasie. Trochę sobie gawędzimy i wynika z tego że robi podobną tyrasę do mojej wiec nie wykluczone że jeszcze się gdzieś spotklamy tak jak spotkałem się tutaj z poznanym w Esfahan Szwajcarem. Przy okazji otrzymuję od Tomka przewodnik po Iranie który znacznie ułatwia mi zwiedzanie miasta Yazd, chociaż w sumie to realizuję tylko część z mojego plany, gdyż w pewnym momencie gubie sie w labiryncie uliczek sterego miasta co wcale nie jest tak trudne :). Z pomocą przybywa mi jedna 5 miejscowych studentek hehe które dość dobrze mówią po angielsku i od tej chwili bodajże przez 3 godziny zwiedzamy razem miejscowe atrakcje (muzea, stare domy, meczety). Na dodatek nie płace nic za wstępy, bo wszystko fundują "laski". Nie jest tutaj jeszcze aż tak powszechne aby jeden mężczyzna do tego biały przechadzał się w towarzystwie 5 samotnych kobiet co daje się zaobserwować po spojrzeniach co niektórych osób. Ostatecznie w koncu się rozstajemy, choć byłem zapraszany jeszcze na lunch, jednak czas gonił a chciałem jeszcze zwiedzić cmentarzysko Zaorystian (czy jakoś tak). Wieczorem dowiaduję się jeszcze od hiszpana który mieszka w tym samym dormie, że spotkał jakieś 5 dziewczyn które pytały o mnie (powiem krótko z ta 7-mio dniową wizą to zawaliłem). Wyżej wspomniane cmentarzysko znajduje sie dosc sporo bo chyba z 10 km z miastem z czego oczywiście nie zdawałem sobie sprawy. Na szczęście tak dłu8go dopytuję o droge w miejscowej bibliotece aż w końcu jeden z pracowników wiezie mnie tam za free. Niestety zaczyba padać, a główne atrakcje czyli wieże znjdują sie na swego rodzaju górkach, robi sie slisko i troche nie ciekawie, generalnie to jestem tam jedynym zwiedzającym i po pobierznych ogledzinach zwijam sie bo trzeba jeszcze jakos wrócic. Generlanie to mam jednak dzis niesamowitewgo farta i po 2 minutach podjezdza jaks bus i jade - na poczatku nie wiem gdzie :) ale jakos na migi w koncu dogaduje sie z miejscowymi i z przesiadką wracam do centrum. W miedzyczasie do hostelu przybywa Słowak o imieniu Stanisław i troche gawedzimy po polsko-słowacku. Od słowa do słowa w koncu poruszamy temat przygranicznej działalności Polaków którzy jeszcze nie tak dawno jeżdzili tam po wódkę i rozmaowa zaczyna sie toczyc na temat tego wykwintnego trunku,a po chwile słowach podając mi butelkę po wodzie mówi: try my brother hehehe. I w ten sposów w Iranie kraju gdzie alkohol jest zakazany zostałem nim uraczony przez ziomala zza południowej granicy. Trzeba obiektywnie przyznać że była wódka dość dobrej jakości zresztą autorstwa tego Słowaka, jednym słowem miałem przyjemnosc zakosztowania słowackiego bimbru, jedynie co do procentowej zawartości alkoholu nie byliśmy w stanie się dogadać , bo jegomość trochę chciał sobie chyba ją zawyżyć. Całejk akcji przypatruje się Argentyńczyk który serdecznie dziekuje za poczestunek (czyt. wymięka:), a przy okazji otrzymuje z mojej strony ochrzan związany z wynikiem jaki osiągnęła reprezentacja tego kraju podczas ostatnich MŚ w piłce nożnej.
Czas opószczać Yazd jak i Iran, bo we wtorek kończy mi się wiza. Kolej na Pakistan