Jedyny bezposredni autobus z Puerto Escondido do Mexico City odjezdzxa o 18, wiec jest to kurs nocny dzieki czemu podroz tak nie meczy. Docieram na dworzec TAPO, jeden z czterech glownych dworcow autobudowych w stolicy. Szybki telefon do Claudi, która po pol godziny się pojawia i mnie odbiera z terminalu. Czas zobaczyc Mexico City, jedno z największych miast swiata.
Na dzien dobry odwiedzamy Museo Nacional de Antropologia, gdzie zgromadzono najlepiej zachowane pozostalosci kultur zamieszkujacych tak licznie obszar Meksyku w przeszlosci. Olmekowie, Toltekowowie, Taraskowie czy wreszcie Aztekowie i Majowie to tylko niektóre ludy po których zostaly niezrozumiale dzis naskalne rzezby , gliniane figurki i naczynia. Kamienne kregi sluzace kiedys za swego rodzaju bramki do gry w pilke o nazwie Palota, posagi bogów, czy kamienne bloki na których skladano ofiary z ludzi to niektóre z obejzanych eksponatow. Nr jeden to jednak ogromna kamienna plyta w ksztalcie okragu z Azteckim kalendarzem.
Przedzieramy się przez miasto glowna ulica Pasao de la Reforma. Mexico City co rusz się korkuje. By spelnic się w tym miescie jako kierowca potrzeba duzo cierpliwosci, troche sprytu i odwagi. Sposób w jaki tutejsi kierowcy posluguja się swiatlami o ile posluguja się nimi wogole to dla mnie pokazny material do przemyslen :).
Drugiego dnia wybieram się do polozonego nieopodal stolicy kompleksu piramid Teotihuakan, pozostalosci najstarszej kultury w Meksyku. Miejsce fajne choc po ruinach Palenque i Tikal jakichs fajerwerkow nie było. Na uwage zasluguje znajdujaca się tutaj trzecia pod względem wielkosci piramida na swiecie (ponad 70m wysokosci). Po pokonaniu dosc pokaznej ilosci kamiennych schodow, zdyszany ale szczesliwy siadam na szczycie tego arcydziela mieniacego się nazwa Piramida Slonca.
Wracam do miasta do centrum wracam metrem, które jest najszybszym, najlepszym i chyba najtanszym sposobem na przemieszczanie się po Mexico City. Zagladam na centralny plac Zocalona srodku którego lopocze ogromnych rozmiarow meksykanska flaga i w tym momencie zaczyna lac. Chronie się w tutejszej przepieknej katedrze w ktorej swego czasu msze odprawial Jan Pawel Iina pamatke czego zostala tutaj umieszczona tablica. Niestety caly czas leje.
Wieczorem udaje się z Claudia na kolacje do domu jej ciotki. Na dzien dobry to co mnie zaskoczylo to wrecz zakaz sciagania butoww mieszkaniu. Ciotka okazala się niezla jajcaraco rusz wybuchajaca salwa smiechu, zas jej maz rzadzil w kuchni przyrzadzajac tacos. Mimo kompletnego braku wspolnego jezyka atmosfera jest na prawde super, a na wychodne otzrymuje zaproszenie na rodzinna impreze z okazji Wszystkich Swietych.
To nie koniec odwiedzin tego wieczoru. Teraz kolej na rodzicow Claudii. Tu znowu jedzonko, bo jak tu odmowic pysznej torty („kanapka”) i zimnego piwa :). Wykonczony i pelen wrazen klade się wreszcie spac.
Kolejny dzien to wizyta w Sanktuarium Guadalupe i tu kolejny polski akcent pod tytulem Jan Pawel II w postaci papamobile i wielgachnego pomnika. W trakcie zwiedzania na miejsce przybywa rozspiewana, kolorowa, lecz pielgrzymka. Prawdziwe oblezenie tego miejsca przypada na 12 grudnia kiedy obchodzi się swieto Matki Boskiej z Guadalupe.
Kolejny punkt programu to Muzeum Diego Rivery meksykanskiego artysty malarza, autora wielu przepieknych murali. Muzeum takie sobie.
Uderzam ponownie na Zocalo i postanawiam wstapic do Palacu Prezydenckiego który jest otwarty dla zwiedzajacych, a bilety wstepu nie kosztuja nic. Nad glownym wejsciem do palacu wisi dzwon w który kiedys uderzyl ksiadz Hidalgo dajac znak do rozpoczecia rewolucji o niepodleglosc dla Meksyku.
Ruszamy na wspomniana impeze, która odbywa się w mieszaniu znajomych rodzicow Claudii. Na dobra sprawe Claudia nie zna adresu pod który mamy się zameldowac, ale trafiamy :). Wchodzimy do domu a raczej na patio. Witamy się pod scianami goscmi. W jednym kacie stolik z jedzeniem w drugim również stolik tyle ze z tequilom i sprzetem z którego plynie muzyka. Siedamy pod sciana a na patio pierwsze pary już tancza. Klimat jest niesamowity podobnie jak umiejetnosci tancerzy. Mam wrażenie ze co poniektorzy taniec z gwaizdami wygraliby w cuglach. Rytmy przewodnie to salsa. Przychodza kolejni goscie, przychodzi i czas na mój pierwszy taniec:). Pod względem wrazen artystycznych kompromitacja, ale wszyscy się ciesza, jest dobra zabawa bo to jest wlasnie fiesta!!! Kolejna szklaneczka tequili i idzie mi coraz lepiej hehe. Ciotka jajcara bierze się za moja taneczna edukacje i tym sposobem podstawowe kroki salsy opanowane. Wieczor był niesamowity.
Wszystkich Swietych. Na cmentarzjade z mama Claudii. Ona tylko po hiszpansku, ja po angielsku. Na ulicach od wczoraj ludzie poprzebierani za rozne straszydla i to nie tylko dzieci, które zbieraja pieniadze do plastikowych skarbonek w ksztalcie charakterystycznej dyni. Tu i owdzie ofrendas czyli male, ale czasem również duze oltarzyki. Tylko w te dni można dostac w sklepie pan de muerto, czyli chleb dekorowany piszczelami. Oczywiście jak jazde tutejsze pieczywo jest slodki. Wejscie na cmentarz poprzedza targowisko z mnustwem kwiatow, szkieletow, czaszek, strojami drakuli i jedzeniem. Rownie dobrze wszystkie te rzeczy można kupic również w srodku. Niczym dziwnym sa nawolywania sprzedawcow rozlozonych ze swoimi stoiskami tuz kolo grobow odwiedzanych przez rodziny. Owe groby przystrojone przewaznie pomaranczowymi kwiatami aksamitki. W przerozny sposób. Niektóre cale nimi pokryte. Swiece to raczej zadkosc w porownaniu z polska tradycja. To o czym tyle się naczytalem, czyli zostawianie na grobach jedzenia dla zmarlych znalazlo tutaj swoje odzwierciedlenie. Niemniej snickers czy kwaretka tequili polozone na nagrobku wywolaly mój usmiech. Czyms czego się nie spodziewalem była obecnosc na cmentarzu mariachi (miejscowych grajkow), którzy na prosbe rodziny przygrywali i spiewali zmarlym. Niesamowitym przezyciem była obecnosc na nowym grobie gdzie placz zgromadzonych bliskich mieszal się ze spiewem marichi. Wszystkie symbole zwiazane z tym szczegolnym swietem można zobaczyc naprawde na kazdym kroku, również na lotnisku z którego nastepnego dnia wieczorem odlatywalem.
Nim to jednak nastapilo mialo miejsce jedno z wazniejszych dla mnie wydarzen pobytu w Mexico City, czyli ligowy mecz :) na historycznym stadionie mieszczacym ponad 100 tys. Ludzi, goszczacym dwie imprezy Mistrzostw Swiata w pilce noznej oraz jedna olimpiade i co dla mnie niezwykle wazne to tutaj Diego Maradona stzrelil dwie swoje najbardziej rozpoznawalne bramki: jedną reka, drugą po samotnym rajdzie przez pol boiska. Estadio Azteca. Wybralem się tam w towarzystwie brata Claudii, który zwyczajnie zasna na trybunach :) po pierwszych 30 minutach meczu. Ja tym czasem jak należy czyli w koszulce i szaliku Ruchu :) chlonalem atmosfere tego niezwyklego miejsca. America – Jaguares 1:1 :).
Wracam wyczerpany a Claudia mi ze pojedziemy w jeszcze jedno miejsce. Mixskik czy jakos tak. Choc miejsce to polozone jest ciagle w Mexico City jedziemy tam przeszlo 2 godziny co zaskoczylo nawet Claidie i jej rodzicow :). Mimo wyczerpania nie zaluje ze jeszcze mnie zdolali wyciagnac. W Mixskik we Wszystkich Swietych odbywa się nocny targ. Na miejscu mnustwo ludzi tak ze nie można się poczatkowo przecisnac. Stragany uginaja się od jedzenia i innych artykulow scisle zwiazanych z tym swietem. Kosztuje przeroznych rzeczy z Pulque na czele. Tym samym zaliczam trzeci najpopularniejszy napoj alkoholowy rodem z Meksyku po tequili i mezkalu. Ten w niewielkim stopniu halucynogenny napoj powstaje przez fermentacje i był znany najdawniejszym cywilizacja indianskim. Ja delektuje się wersja przyprawiona orzeszkami ziemnymi i nie ma mi nic :). Na miejscu mam okazje zobaczyc szalenczy taniec w rytm ogluszajacych bebnow ludzi poprzebieranych w stroje Aztecow. Podobne ceremonie odbywaja się na glownym placu w Mexico City z tym z e sceneria nocy, zgromadzony tlum ludzi zapach kadzidel oraz liczba tancerzy, która mogla siegnac nawet 50 robila niesamowite wrazenie. Ponadto każdy z tancerzy na nogach miał specyficzne „grzechotki” wykonane z muszelek które dodatkowo wszystko potegowaly. Miejsce to opuszczamy około godziny 3 w nocy. W domu jestesmy o 5 tylko dzieki nie zakorkowanym ulicom co w Mexico City jest normalnoscia dnia codziennego.
Ostatni dzien mojego pobytu. Charce dnia poprzedniego nie pozwalaja wstac zgodnie z planem czyli o 8. Plan spakowania plecaka z rana tez wzial w leb. Pozniej zrobie to w 15 minut bo wiecej mieć nie będę :). Jedziemy zobaczyc jeszcze jeden oltarzyk. Ludzie na miescie nadal poprzebierani. Polowa z nich ma w Dzien Zadusznych nadal wolne. Wizyta na tragu konczy się kupnem ogromnych sombrer :). Czas po raz ostatni zerknac na miasto Meksyk. Tym razem z wysokosci wiezowca Torra Latinoamericana. Miasto ciagnie się po horyzont, a wokół gory. Lapie zachlannie ostatnie smaki i zapachy lecz wciąż jestem nienasycony. Serce troszke mocniej zaczyna bic gdy na 4 godziny przed odlotem tkwie w jakims korku a musze jeszcze kupic .... tequile :). Smutek miesza się z radoscia. Tak jest zawsze. Smutno bo to koniec przygody i opuszczam ludzi, którzy tak cudownie mnie ugoscili. Cieszy jednak powrot tam gdzie moje miejsce, tam gdzie na mnie czekaja ( szczególnie taka jedna hehe :). Obladowany do granic mozliwosci z przekroczonym limitem wywozu tequili cygar pedze na samolot.