Po paru godzinnej jeździe z Wilna docieramy do celu. Panlanga to taki miejscowy kurort wczasowy. Ludzi sporo. Turyści zagraniczni to poza Polakami głównie Rosjanie, Białorusini oraz Niemcy. Miejscowe „turystyczne centrum” stanowi długachny deptak wzdłuż którego ulokowały się wszelkiego rodzaju knajpki, restauracje, kawiarnie i inne atrakcje. Deptak niejako wieńczy wychodzące w morze dosyć fajne molo. Mimo turystycznego charakteru miejscowości, przynajmniej o tej porze roku, jeśli tylko ktoś chce to z łatwością może odnaleźć chociażby miejscowe targowisko gdzie życie toczy się zwyczajnym torem, kufelek Utenosa można wychylić w towarzystwie miejscowych, a dwudaniowy domowy obiad kosztuje 10litów (12zł).
Noclegi w Palandze nie stanowią jakiegokolwiek problemu. Po drobnym targowaniu dostajemy fajny dwuosobowy pokój z TV i balkonem za 35 litów (43zł) od osoby. Inna kwestia to sposób dogadania się a tu nieocenione okazują się chociażby podstawy języka rosyjskiego. Angielski z kolei przydaję się w rozmowach z młodszym pokoleniem.
Pogoda jak to nad Bałtykiem taka sobie. Wystarczy napisać że z całego pobytu opalać się nam było dane tylko raz, co i tak w moim przypadku wystarczyło by się spalić. Zresztą ten sposób wypoczynku nie należy do moich ulubionych, więc tragedii nie było. Trochę inne zdanie miała na ten temat moja druga połowa ale ..... ale TO JEST MÓJ BLOG WIĘC PRZEMILCZMY TĄ KWESTIE ::)) HEHE.
Jedzonko. Hmm, co by nie napisać to raczej smaczne, a miejscowy chleb to mistrzostwo świata do tego stopnia że parę bochenków pojechało do Polski :).