Mierzeja Kurońska okazała się największą atrakcją całego wypadu i choćby tylko z tego powodu warto zajrzeć na Litwę. Ten wąski paseczek lądu wijący się pomiędzy zatoką a morzem ma naprawdę sporo do zaoferowania. Aby się jednak tam dostać należy się wpierw przeprawić promem. Co ciekawe kupując bilet tam płaci się od razu za powrót, wszak innej możliwości powrotu wydaje się nie ma, chyba że można jakoś przez Rosję. Delfinarium i całkiem miłe dla oka miasteczko Nida to tylko przygrywka do tego co urzekło mnie najbardziej. Miejscowy krajobraz i przyroda a w szczególności wspaniałe wydmy są tym dla czego przyjeżdża się na mierzeję. Drapiąc się na szczyt jednej z nich byliśmy wniebowzięci móc raczyć się otaczającymi nas widoczkami. Godzinny rejsik pod żaglami w towarzystwie przeuroczego kapitana, który oddał stery w nasze ręce był zwieńczeniem niezwykle udanego dnia.
Wracając do Palangi wpadamy na chwilę do Kłajpedy, lecz centrum choć dość zgrabne to niczym szczególnym ku naszemu zaskoczeniu nie zachwyca.