W Bangkoku na poczatek spotykam sie z sytacja z jaka nie malem do czynienia nawet w Indiach, otoz riksiaz za wskazanie hostelu ktory miescil sie 20 m od miejsca w ktorym stalismy zarzadal 100 batow. Z miejsca go wysmialem, ale niesmak pozostal. Po szybkim znalezieniu pokoju ruszam zalatwiac kambodzanska wize, ale odnalezienie sie w tym ogromnym miescie przy barierze jezykowej o ktorej wspomnialem oraz koszmarnej (z pewnoscia tylko dla obcokrajowcow) komunikacji autobusowej urasta do nie lada wyczynu szczegolnie w pierwszy dzien. Na domiar zlego gdy docieram do ambasady okazuje sie ze ta zostala w styczniu przeniesiona w zupelnie inne miejsce, gdzies na peryferie. AMBASADA KAMBODZY W BANGKOKU ZNAJDUJE SIE TERAZ O 100 M OD AMBASADY LAOSU. Zalatwienie wizy okazuje sie mozliwe w 1 dzien (oczywiscie za dodatkowa oplata 5usd), postanawiam wiec zaplacic ten haracz a korzystajac z bliskosci ambasady laotanskiej zalatwiam rowniez wize do Laosu. Dwie wizy w jeden dzien, mysle ze nie najgorszy wynik :).
Bangkok robi wrazenie kolosalne, masa ciagle przemieszczajacych sie ludzi, a Chinatown to jak mrowisko ciagle przemieszczajacy sie gdzies ludzie i towary czasami naprawde wydawaloby sie zupelnie nikomu nie potrzebne. Do tego ciagle tworzace sie korki i wspomniane autobusy ktorymi tak na prawde to jezdzilem na czuja. Miaste to robi jednym slowem wrazenie.
Niestety dlugo w Tajlandii nie posiedzilem i tygodniowy pobyt w tym kraju z pewnoscia nie uprawnia do wyciagania gleboko idacych wnioskow, nie mnie przez ten tydzien z ludzmi tytejszymi stycznosc mialem, a kontakty te nieraz do sympatycznych nie nalezaly. Co jak co ale za Tailandia to tesknic nie bede.