Objuczony paroma dodatkowymi kilogramami pamiątek i miejscowych smakołyków wyruszam w powrotną trzy i pół dniową podróż do Polski. W ciemnościach nocy wypadam na ulice Aleppo by złapać taksówkę na dworzec autobusowy. Zatrzymany samochód ma już dwóch pasażerów , jak się później okazuje młodzi Algierczycy również jadą do Stambułu. W autobusie relacji Aleppo – Antakya poznaję Serba spod Kosowa, który w Syrii studiuje islam i język arabski. Jedzie on do Turcji tylko tam i z powrotem by spełnić idiotyczne wymogi wizy, która mówi że jeżeli ktoś pozostaje w Syrii dłużej niż 15 dni musi to zgłosić w odpowiednim urzędzie, więc lepiej przekroczyć najbliższą granicę i mieć problem z głowy. Młody Serb jak mi zdradza był już Mekce najświętszym muzułmańskim mieście do którego niewierni wstępu nie mają o co próbuję troszeczkę wypytać. W trakcie rozmowy dowiaduję się co miał na myśli pewien gość w meczecie wołający na mnie dwa tygodnie wcześniej „hadżi”. Otóż muzułmanie po pielgrzymce do owej Mekki w Arabii Saudyjskiej uzyskują właśnie ten tytuł, który względem mnie został użyty żartobliwie. Jemy wspólne śniadanie po czym serdecznie się żegnamy zgodnie ze zwyczajem przez dwa pocałunki w policzki. Droga z Antakya do Stambułu to coś około 18 godzin w towarzystwie Algierczyków i nowopoznanego Czeczena , który bierze mnie z początku za Rosjanina na którego mu wyglądałem :). Swoją drogą zaskakują mnie krajobrazy wschodniej Turcji bogate w wysokie ośnieżone pasma górskie. Początek podróży miał miejsce widokową drogą biegnącą wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego. Niestety Turcję pomimo któregoś już pobytu traktuję tylko tranzytowo, ale to co za każdym razem widzę przez okna autobusu szczególnie we wschodnich peryferiach utwierdza w przekonaniu , że warto tu kiedyś wrócić.
Kilkugodzinną przesiadkę w Stambule wykorzystuję na rejs po Bosforze oraz wizytę na stadionie Besiktasu Stambuł, gdzie paraduje oczywiście w szalu Ruchu :). Moją bytność tam zaznaczam zresztą gęsto wlepkami :).
Odcinek Stambuł – Suceava to kolejne 21 godzin w autobusie z małymi przygodami w Bukareszcie, gdzie psuje się autobus i konieczna jest przesiadka do innego. Najpierw chłopaki przez godzinę w ciemnościach coś tam majstrowali, po czym po przejechaniu 10 km następną godzinę oczekujemy w centrum Bukaresztu na jednym z rond na nowy transport. Całe szczęście w Suceavie łapię się na jedyny autobus do Czerniowiec jadący codziennie o 13:00. Mimo że autobus poza dwoma szoferami z których jeden służył w polskim wojsku jedzie tylko 5 osób , a po przekroczeniu granicy rumuńskiej już tylko 3 bo z jakichś przyczyn dwie osoby nie zostały wypuszczone z Rumuni to procedury i tak trwają 1,5 godziny. Wszystko to ze względu na przewożony ładunek o którym z przymrużonym okiem i przy pomocy szeleszczących papierków jeden z szoferów musiał pogadać na osobności w kancelarii (jak to stwierdził) z wyraźnie zaprzyjaźnioną celniczką. Ów graniczny autobus którym się przemieszczam ma 2 polskie akcenty. Jeden jak mnie zapewniono to silnik sprowadzony z kraju nad Wisła, a drugi to okazały kalendarz, który dorzucono jako gratis przy transakcji. Wielki plakat jest trochę nieaktualny bo z 2007 roku lecz ze względu na widniejącą na nim roznegliżowaną panią chętnych do jego zmiany nie ma :).
Na Ukrainie poczułem się jak w domu. W knajpie ziemniaki, kotlet, surówka, a do tego piwo (jedno , drugie , trzecie... ) plus pięćdziesiątka:). Efekt to mandat za lanie w niedozwolonym miejscu. Wszystko jednak przebiega w miłej atmosferze. Ja skruszony , policjant wyrozumiały w wyniku czego obaj uśmiechnięci zgodnie idziemy do pobliskiego sklepu po butelkę wódki na mój koszt. Wcześniej byłem jeszcze świadkiem jakiejś demonstracji politycznej którejś z ukraińskich partii, ale o co chodziło sił już dochodzić nie miałem.
Następnego dnia rano wyspany za wszystkie czasy w niezawodnym ukraińskim sypialnym pociągu budzę się we Lwowie. Korzystając z faktu iż jest niedziela wskakuję do jednej z cerkwi by zobaczyć jak wygląda prawosławna masz. Potem jeszcze wizyta na Cmentarzu Łyczakowskim , gdzie mieści się Cmentarz Orląt Lwowskich o którym tak głośno było swego czasu i umykam do Polski.
Cóż podróż zakończona , ale myśli wciąż biegną ku wspaniałym ludziom i krajobrazom. Cudownie było poczuć znów choć przez chwilę smak przygody.