W Czerniowcach melduje sie o 5:30. Trolejbusy kursuja dopiero 0d 6:00lecz mimo to ide na przystanek na ktory podjezdza rozklekotany autobus do ktorego wszyscy sie pakuja wiec wskakuje i ja. Docieram na dworzec autobusowy i kupuje bilet do Suceavy w Rumuni z nadzieja ze pojade czyms w miare normalnym. Niestety, to czym pojade to wlasnie owy gruchot ktorym na dworzec dotarlem. Pogoda na podroz makabra , chyba -15. W autobusie niczym w lodowce. Wszystkie okna zasloniete firankami, a gdyby je odslonic to i tak sie nic nie zobaczy bo szyby tak na zewnatrz jak i w srodku zamarzniete cale i nic tu nie pomoze drapanie bo zaraz to co wychuchane i tak zamarza. Siedze maksymalnie zmarzniety, zeby tylko to jakos przeczekac. Wszyscy opatuleni do granic mozliwosci. Podroz trwa 5 godzin z czego dwie to cyrk na granicy ukrainsko - rumunskiej, ale tego mozna bylo byc pewnym. Przy okazji dostaje ochrzan od celnikow, gdy z plecakiem udaje sie do kibelka, co od razu wydalo im sie podejrzane :).
W Suceavie przesiadam sie ponownie na pociag. Tym razem do Bukaresztu. Okazuje sie ze z naszym PKP nie jest tak zle, gdyz i koleje rumunskie, ktore oceniam raczej wysoko przy tej pogodzie maja problemy. Pociag przyjezdza 50 min spozniony. Mroz trzaska nie z tej ziemi. Dluzej wytrzymac na dworze sie nie da. Hmm, czy aby nie przesadzilem z ta podroza ladem na Bliski Wschod zima? DAMY RADE :)